Czytając ten tytuł pewnie zastanawiacie się, po co wstawiam na bloga coś nieudanego. Początkowo odrzuciłam ten pomysł i stwierdziłam, że sushi stanie się tutaj tematem tabu, ale...Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że skoro ma być to relacja z mojego poznawania kultury japońskiej, to powinna być ona jak najbardziej obiektywna i zawierać zarówno te udane jak i nieudane podejścia. Tym bardziej, że w 95% podejście było udane, tylko wykończenie... Ale po kolei.
Ostatnimi laty w naszych supermarketach bardzo popularne stały się tygodnie tematyczne. Nie powiem-pomysł świetny i sama chętnie korzystam, gdy nadarza się możliwość zakupu trudno dostępnych na co dzień produktów. Dlatego nie mogłam przejść obojętnie obok ogłoszeń o tygodniu azjatyckim. Dokonałam małego rozeznania w ofercie i wyruszyłam do sklepu. Oprócz zapasu makaronów i sosów rzuciłam się z radością na niesamowicie tani ( kosztował około 17-18zł ) zestaw do sushi firmy Blue Dragon.
Poleżał pewien czas w mojej półce, czekając, aż zorganizuję sobie odrobinę więcej wolnego czasu niż zazwyczaj. Dziś nadszedł ten dzień, gdy z zapałem pobiegłam do spożywczaka po odpowiednie warzywka (na nieszczęście zapominając o szczypiorku) i zabrałam się do pracy.
W opakowaniu znajdowały się: 2 paczki wcześniej wspomnianego ryżu, 4 arkusze glonów nori, 2 opakowania sosu sojowego, 2 opakowania wasabi, opakowanie octu ryżowego Sushi Su, 2 pary pałeczek i mata bambusowa.
Do pracy!
Ryż gotujemy ok. 15-20 minut. Po ugotowaniu wyciągamy go z woreczków (lub od początku gotujemy go na sypko, co zalecam), wlewamy do niego ocet ryżowy, mieszamy i odstawiamy, żeby porządnie się ostudził.
W międzyczasie przygotowujemy wybrane warzywka. Jak wspominałam w ostatnim wpisie, staram się ograniczyć mięso do minimum, więc i w tym wypadku zdecydowałam się zrezygnować z użycia ryby. Postawiłam więc na ogórka, marchewkę, rzodkiewkę, awokado i...majonez. Można powiedzieć, że to moja autorska wariacja na temat wegetariańskiego California Rolls?
Rozkładamy na macie bambusowej arkusz nori. Schłodzony ryż rozkładamy wilgotnymi palcami do ok. 2/3 lub 4/5 wielkości-wszystko zależy od tego jak duże chcemy, aby wyszły nasze rollsy. Nastepnie smarujemy ryż majonezem, i mniej więcej 2 cm od brzegu nori zaczynamy układać warzywa w stosunkowo wąski pasek.
Następnie za pomocą maty bambusowej ciasno zwijamy wszystko w rolkę. Suchą końcówkę nori namaczamy wilgotnymi palcami, aby ładnie nam się skleiła.
Następnie wilgotnym nożem kroimy rolkę na 6 lub 8 kawałków. Układamy wszystko ładnie na talerzu, wyciskamy sos wasabi, a podejrzanie pachnący sos sojowy wlewamy do miseczki.
Powiem szczerze, że była niesamowicie dumna z efektu mojej pracy. Z ogromnym zadowoleniem zasiadłam więc do pałaszowania mojego pierwszego sushi-dzieła.
Za pierwszym razem zjadłam kawałek nie dodając żadnego dodatku. Pycha.
Za drugim razem zamoczyłam kawałek w odrobinie wasabi. Ostrość nieźle zgrała się ze smakiem.
Za trzecim razem zamoczyłam kawałek w sosie sojowym.
I to był największy błąd jaki popełniłam w tym dniu, tygodniu, miesiącu. Powinnam zaufać mojemu węchowi i od początku sięgnąć do szafki po mój własny sprawdzony sos sojowy. Ale nie. Zaufajmy zestawowi do końca.
Aż trudno opisać to, jak nieprzyjemne wrażenie dla podniebienia wywołał ten sos. Skomentuję to tylko tym, że nie byłam w stanie tknąć już nic do końca dnia, męcząc się przy tym z niesamowitymi mdłościami.
Najsmutniejsze jest to, że cała moja praca i zapał poszły na marne. W tej chwili nie mogę nawet pomyśleć o sushi bez nieprzyjemnego wspomnienia. Przez najbliższy czas nie mam zamiaru ponawiać próby ani nawet zbliżyć się do jakiegokolwiek baru sushi. Tak drobna rzecz, niby nic, a jednak zepsuło cały posmak. Niezużyte algi poczekają trochę na lepsze dni, a przepyszny ryż wykorzystam w jakiś inny sposób.
Jednym słowem-kochana firmo Blue Dragon, zmień ten okropny sos sojowy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz